Tę emocjonalną ucztę dla zmysłów, zapewni nam zupełnie nieoczekiwanie 5 km odcinek drogi prowadzący w głąb masywu Wilder Kaiser. Można tu wybrać się na spacer z małymi dziećmi, a my polecamy również to miejsce dla osób niepełnosprawnych i starszych.
Kaiserbachtal to w wolnym tłumaczeniu Dolina Cesarskiego Potoku. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy zna język niemiecki. Słowo to należy odczytać następująco: Kajza-bach-tal.
A dla chętnych proponujemy dodatkowo 1,5 h, mało wymagające wejście na przełęcz Stripsenjoch 1580 m.n.p.m., położoną w jednym z najładniejszych masywów górskich w północnych Alpach wapiennych. Ale o tym później.
Startujemy w Griesenau, w którym zostawiamy samochód na dużym wyasfaltowanym parkingu, opłatę uiszcza się w automacie parkingowym: jedyne 2 euro za cały dzień. Zdejmujemy rowery z bagażnika, ubieramy się i ruszamy w drogę. Nawet nie przypuszczaliśmy, czego możemy oczekiwać po przekroczeniu stylowej drewnianej bramy wjazdowej.
Dla ruchu pieszego i rowerzystów wejście do Kaiserbachtal jest bezpłatne. Byliśmy trochę zaskoczeni, że wjazd do doliny jest dopuszczony dla samochodów, a nawet autobusów. Opłaty za przekroczenie bramki wjazdowej wynoszą:
dla samochodu osobowego 4 euro, dla motocykla 2 euro, bus do 14 osób: 6 euro, autobus (od 15 osób) 0,50 euro za osobę. Opłaty wręcz symboliczne!
Lekko nachylona i wyasfaltowana droga ma długość 5 km i biegnie wzdłuż Kaiserbach (Cesarskiego Potoku). Otwarta jest od końca marca do końca października. Stopień trudności określamy jako łatwy.
W trakcie naszej rowerowej wycieczki, droga udostępniona była już od miesiąca. Był to okres weekendu majowego, a pomimo tego ruch na drodze był znikomy: zarówno ten pieszy, jak i samochodowy.
Wyprawę można podzielić na następujące etapy:
– pierwszy wiedzie od Griesenau, czyli naszego parkingu, do pierwszej karczmy tyrolskiej Fischbachalm (856 m. n.p.m.).
Większa część drogi wiedzie przez las, dając w upale kojący cień.
– drugi etap rozciąga się od Fischbachalm do następnej karczmy: Griesner Alm 1024 m.n.p.m.
W przeciwieństwie do pierwszego etapu, trasa przebiega w otwartej przestrzeni. Góry zdają się na nas patrzeć, i uświadamiają nam, że udostępniają nam właśnie swój świat. Piękne widoki rekompensują trud podjazdu na rowerze.
Odcinek niby krótki, ale nawet delikatne wzniesienie, daje się odczuć w nogach, właściwie to idealna rozgrzewka jeśli się chce pójść lub pobiec dalej w górę.
Pod Griesenau Alm zostawiliśmy nasze rowery, w ogóle niezabezpieczone przed kradzieżą ( 😉 ), i ruszyliśmy dalej na szlak w kierunku wejścia w tzw. Steinerne Rinne czyli szlak wiodący pomiędzy urwistymi ścianami Fleischbank a Predigtstuhl.
Wilder Kaiser był areną zmagań wspinaczkowych. W tym niepozornym na pierwszy rzut oka regionie, rozgrywała się historia rozwoju sportu wspinaczkowego a powstałe tu drogi to kamienie milowe alpinizmu.
Droga Pumprisse na wschodniej ścianie Fleischbank to pierwsza oficjalna droga z wyceną VII UIAA. W 1993 r. Stefan Glowacz dokonał tutaj przejścia Kaisers Neue Kleider o wycenie X+, to był wielko pomny wyczyn, który pozwolił na trwałe przenieść tak wysoki poziom trudności technicznych w górskie ściany.
Nazwa drogi Kaisers Neue Kleider (Nowe Szaty Cesarza to także tytuł baśni Andersena) nawiązuje z jednej strony do regionu, którego nazwa w dosłownym tłumaczeniu oznacza dzikiego, nieokiełznanego cesarza z racji strzelistości skalnych urwisk. Jednocześnie wyznacza ona przełom w rozwoju sportu wspinaczkowego. Nowe szaty miały wyznaczyć nowy standard sportowy alpinizmu.
Do tego, że cesarz jest nagi nawiązał w 1995 r. Georg Kronthaler, którego miałem okazję osobiście poznać podczas zimowego solowego przejścia tej drogi. Jego solowe przejście z asekuracją miało udowodnić, że droga jest wyposażona w tak dużą ilość haków, że nawet zimowe przejście solowe jest możliwe. Spór i kontrowersje, które z tego tytułu powstały nie zmieniają faktu, że turnie Wilder Kaiser nadal robią kolosalne wrażenie i wędrówka dnem kamienistej stromej rynny (Die Steinerne Rinne) na przełęcz Ellmauer Tor przypomina wejście w nawę główną skalnej katedry.
Szlak w większości wiedzie przez las mieszany, stopniowo otwierając dla nas swoją przestrzeń widokową. Po drodze natykamy się na górski potok, nieznudzona atrakcja górska Alexa. Przeskakiwanie przez niego, układanie kamyków tak, by zmienić jego bieg. To jest dopiero chłopięca zabawa!
Będąc tam na początku maja przekroczyliśmy granicę śniegu. Kolejny raz tej wiosny, zupełnie nieoczekiwanie, ubrani w krótkie spodenki zasmakowaliśmy zimy!
Wyasfaltowana droga w Kaiserbachtal skojarzyła nam się z tą w Polsce nad Morskie Oko, choć ta w Austrii jest oczywiście o wiele krósza.
Niestety i w tym wypadku, PRAWIE, robi wielką różnicę!
– Po pierwsze przestronny parking: opłata wynosi 2 Euro za całodzienne pozostawienie pojazdu. Wniosek jest prosty, każdy wie, ile kosztuje parking na Łysej Polanie: 25 zł (to na dzień dzisiejszy przeliczając ok 6 euro). Nie wspominając już o tym, jaki panuje tam kocioł, gdy wszyscy próbują się tam dostać, bądź wydostać ;0
– Darmowe wejście dla osób zamierzających powędrować na własnych nogach czy jadących na rowerach, w Polsce TPN kasuje za wejściówkę, a ruch rowerowy jest zabroniony.
– Minusem w Kaiserbachtal jest dopuszczenie tam ruchu samochodowego, co jest pewną profanacją tego miejsca.
– Po drodze można zatrzymać się w dwóch karczmach, zjeść, a ceny nie zwalają z nóg, a wędrowiec nie jest najpierw zmuszony odstać swoje w kolejce.P.S. Wróciwszy z powrotem do Griesner Alm nasze rowery wciąż stały, niezapięte, nietknięte, wraz z kaskami! 😉
Postanowiliśmy na drugi dzień wrócić i udać się biegowo na przełęcz Stripsenjoch ale o tym w drugim odcinku.